TESTAMENT PREZYDENTA LECHA KACZYŃSKIEGO

   

Prezydentura Lecha Kaczy
ńskiego, logicznie biorąc, nie miała prawa nam się przydarzyć. W czasach polityków gładkich Polacy wybrali prezydenta chropowatego. W epoce, w której o wynikach wyborów decydują media, postawili na niego wbrew telewizjom, pieniądzom, sondażom. Tak, Polska to jednak wciąż kraj, w którym czasem zdarzają się rzeczy gdzie indziej niemożliwe

„Gdyby w Polsce nie było romantyzmu, to prawdopodobnie dziś nadal siedzielibyśmy w Pałacu Namiestnikowskim. Pod tą szerokością geograficzną i w takich czasach, w jakich żyjemy, romantyzm sprawdza się znacznie lepiej niż pozytywizm  - mówił prezydent Lech Kaczy
ński w rozmowie z „Gazetą Polską  14 maja 2008 r. Być może to ostatnie zdanie można uznać za motto jego prezydentury.

On nie miał prawa wygrać

Kto wybrał Lecha Kaczy
ńskiego? Pamiętamy przytaczane przez komentatorów nie bez złośliwości statystyki. Ludzie starsi, z małych miejscowości, bez wyższego wykształcenia, niezbyt bogaci. To oczywiście nie była cała prawda, bo wybrała go także tradycyjna część polskiej inteligencji, przekazującej w swoich rodzinach z pokolenia na pokolenie wartości Polski przedwojennej. Cóż, ta „przedwojenna  inteligencja niezbyt mocno zawyżała średnią, gdy chodziło o status majątkowy wyborców prezydenta... Tak, to przede wszystkim ci wykluczeni z możliwości awansu od czasów PRL Polacy wybrali na prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
PR-owcy i specjaliści od wizerunku łapali się wtedy za głowy, choć publicznie robili dobrą minę do złej gry. Bo co im pozostawało, gdy tydzie
ń wcześniej sondaże informowały, że Lech Kaczyński przegra o 24 punkty procentowe? Pamiętam rozmowę z dość znanym socjologiem, o mocno lewicowych, ale demokratycznych przekonaniach, który podzielił się ze mną swoim zaskoczeniem, że polityk tak chropowaty wygrał. Po chwili milczenia dodał, trochę wbrew własnym przekonaniom: „Z drugiej strony to chyba dobrze świadczy o Polakach, że nie kierują się pozorami .
Dziś nie ma czego się wstydzić - należałem do tych, którzy mieli łzy w oczach, gdy Lech Kaczy
ński meldował bratu wykonanie zadania. Tak, właśnie wtedy. To był gest politycznie nieopłacalny. Zbyt łatwy do ośmieszenia. Krytykowany także przez niektórych ludzi mu życzliwych. Ale także dlatego wspaniały. Pokazujący, że są rzeczy ważniejsze niż marketing, wizerunek, PR.

Teraz już można mówić

Jak ten wybór był możliwy? Te szczególne dni to czas, w którym trzeba pisać rzeczy, które wcześniej ciężko przechodziły nam przez usta. Bo niezręcznie było tak mówić o żyjącym polityku, który siłą rzeczy uczestniczy w codziennych rozgrywkach.
O wyborze Lecha Kaczy
ńskiego ostatecznie zdecydowała sekwencja zdarzeń z kilku miesięcy 2005 r. 2 kwietnia 2005 r. odszedł Jan Paweł II. Polacy poszli do kościołów i wyszli na ulice, zaczęli myśleć o Panu Bogu i o swojej historii. 23 października 2005 r. wybrali na swojego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nieliczni socjologowie, którzy publicznie połączyli te dwa fakty, mówili, że Kaczyński, rodzinnie wywodzący się z tradycji Powstania Warszawskiego, który rok wcześniej otworzył upamiętniające je muzeum, wpisał się ze swoim wizerunkiem w społeczne nastroje. Ci, którzy wolą mówić nie o wizerunku, lecz o Panu Bogu i historii, użyliby tu zapewne innej terminologii...
Oczywiście to niejedyne przyczyny - wcześniej była afera Rywina, a jeszcze wcześniej praca Lecha Kaczy
ńskiego na stanowisku ministra sprawiedliwości, gdzie na tle słabo funkcjonującego państwa zbudował sobie wizerunek polityka skutecznie walczącego z przestępczością.
Tak oto Lech i Jarosław Kaczy
ńscy, dla których środowiska w latach 90. nie było miejsca w polskim parlamencie, wrócili na szczyty polskiego państwa. Mimo że - co Lech Kaczyński powiedział zaraz po wyborze - były czasy, gdy myślał, że polityka jest już poza nim.

Czy był prezydentem wszystkich Polaków?

O Ronaldzie Reaganie pisano, że był prezydentem, który mało przejmował się tym, co wielu innym głowom pa
ństw zajmowało większość czasu. Miał „tylko  kilka spraw, które chciał załatwić. W tym tę najważniejszą dla nas - obalenie komunizmu. Prezydent Lech Kaczyński miał oczywiście w Polsce nieporównywalnie mniejsze uprawnienia niż Reagan w Ameryce. Ale pewna analogia jednak istnieje.
Gdy chodzi o prezydenturę Lecha Kaczy
ńskiego, to jego błędy - choćby personalne, był zwolennikiem nominacji nieudanego ministra spraw wewnętrznych - nie będą mieć z perspektywy historycznej żadnego znaczenia. Liczyć się będzie te kilka najważniejszych spraw, w których nie oglądając się na koszty, zrobił wszystko, co zrobić się dało. I jasne było, że nie zrezygnuje z nich nie tylko za cenę wyborczej porażki, ale za ŻADNĄ cenę.
Lechowi Kaczy
ńskiemu zarzucano, że nie jest prezydentem wszystkich Polaków, którym ogłaszał się jego poprzednik. Mylnie. Był prezydentem całego narodu, a nie prezydentem opinii publicznej, wyrażanej w tym czy innym sondażu pod wpływem tych czy innych mediów. Narodu rozumianego jako ciąg pokoleń, które przeminęły i które nadejdą. Dla tego narodu nie było ważniejszych spraw niż przywrócenie mu tożsamości i zapewnienie trwałej pozycji wśród państw wolnych i mających szanse się rozwijać. Ci, którzy go wybrali, widzieli te wartości jako ważniejsze niż preferowany przez innych święty spokój.
Jaka miała być Polska Lecha Kaczy
ńskiego? Miała być państwem, w którym oczywiste jest, że szef banku centralnego i rzecznik praw obywatelskich lecą do Katynia. Mimo że historia nie wchodzi w zakres ich kompetencji. Dla Sławomira Skrzypka i Janusza Kochanowskiego to było oczywiste. Dla ich poprzedników takie jasne to nie było.
To Polska, w której jedna z tragicznych ofiar, o której myślimy w tych dniach szczególnie często, czyli Anna Walentynowicz, zginęła odznaczona Orderem Orła Białego. A z nią odznaczonych zostało wielu, którzy byli w PRL gnębieni, a w III RP znaleźli się na marginesie.
Ta polityka przywracania tożsamości pozostanie na zawsze dorobkiem Lecha Kaczy
ńskiego i innych tragicznie zmarłych, w tym prezesa IPN Janusza Kurtyki. Spowodowała ona nieodwracalne skutki, gdy chodzi o młode pokolenie. Młodzież z czasem mogła dać się wciągnąć mediom w rechot z Kaczyńskiego, ale nie śmiała się na filmach o Katyniu, księdzu Jerzym, generale „Nilu  ani w Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie łączyła ich z osobą prezydenta. One były dla niej czymś naturalnym. Nie wiedziała, że w latach 90. tego wszystkiego nie było. Nie wiedziała, co swojemu prezydentowi zawdzięcza.
I znowu - teraz już możemy powiedzieć, że przecież - choć tego nie mówiliśmy - wszyscy myśleliśmy o Januszu Kurtyce jako o kimś, kto mógłby być przez wiele lat polskim mężem stanu, pełniącym najwyższe stanowiska w pa
ństwie. Predestynowały go do tego horyzonty intelektualne, determinacja w działaniach, za które był atakowany, oraz umiejętność realizowania osiągalnych celów.

Prezydent od przyszłości

Jednak Lech Kaczy
ński był prezydentem nie tylko od przeszłości, ale także od przyszłości. Przeszłość była w jego myśli politycznej kreatorem przyszłości. Jego prezydentura dowiodła, jak idiotyczna jest owa opozycja - zajmować się przeszłością czy przyszłością - funkcjonująca na naszym śmietniku bełkotliwej medialnej mowy.
Gdy w czasie rosyjskiej agresji na Gruzję prezydent Kaczy
ński przemawiał na placu w Tbilisi, przychodziła na myśl powieść „Kontra  Józefa Mackiewicza. Książka o losach żołnierzy z narodów leżących na wschód od Polski. Podczas wojny walczyli przeciwko Związkowi Sowieckiemu, a potem - jako członkowie narodów drugiej kategorii - zostali wydani przez cywilizowany Zachód w ręce Stalina.
Gdy w Tbilisi obok polskiego prezydenta i z jego inicjatywy stanęli prezydenci Ukrainy, Litwy i Estonii oraz premier Łotwy, przełamany został przeklęty fatalizm historii. Oto narody drugiej kategorii zachowały się jak narody z tej lepszej Europy.
W wywiadzie dla „Gazety Polskiej  prezydent mówił: „Rosja ma wobec Polski i wszystkich krajów byłego bloku wschodniego swoje cele. Zrezygnuje z nich tylko wówczas, gdy będzie musiała, a nie z powodu jakichś sentymentów .
Nie był wrogiem Rosji, lecz neoimperialnych ambicji Kremla. Także tych, które mają być zrealizowane naszym kosztem. Mówił na naszych łamach: „Rosja musi zaakceptować nas jako pełnoprawnego, suwerennego członka Unii. Dopóki tak się nie stanie, w naszych relacjach nic tak naprawdę się nie zmieni. Nie może być tak, że rozmawiając w Moskwie wysoki rangą polityk rosyjski mówi do wysokiego rangą polskiego gościa: »powiedzcie, jakie macie do nas sprawy, bo my do was nie mamy żadnych«. Otóż nie mam wątpliwości, że spotkania w takiej atmosferze tylko szkodzą Polsce. Nic, dosłownie nic jej nie przynoszą .

Rechot - wyraz pogardy dla zwykłych Polaków

Gdy Lech Kaczy
ński zostawał prezydentem, jego wrogowie nie znaleźli sposobu, by wykpić jego patriotyzm i to, co nazwano polityką historyczną. Ale później bardzo mocno nad tym pracowali. Użyto do tego wszystkich możliwych kalek propagandowych znanych z polskiej historii. Przeglądając „Szpilki  z czasów socrealizmu, zaszokowany byłem, jak wiele ówczesnych schematów zostało uruchomionych. Ileż w tamtej „satyrycznej  propagandzie było „zaplutych karłów reakcji , „kieszonkowych führerów , „niewielkich człeczyn , ile nawoływań, by dać sobie spokój z ojczyzną i honorem, bo trzeba się skupić na przyszłości, ile wezwań „Do młodego wyborcy  w rodzaju: „Zniszcz na zawsze, światłem nakryj, rozpędź dnia przeszłego mrok .
W propagandzie przeciwko Lechowi Kaczy
ńskiego kwestionowano jego „prezydenckość . Gdy tylko się dało, unikano nawet słowa „prezydent . Nigdy nie zapomnę głównego wydania pewnego telewizyjnego dziennika (staram się możliwie unikać dziś nazw i nazwisk) z 3 maja (!), w których przy okazji patriotycznego wystąpienia prezydenta umieszczono przegląd jego wpadek, m.in. mówiącego słynne „Spieprzaj, dziadu . Nie mogłem uwierzyć, że jestem częścią tego samego narodu co ludzie, którzy uznali to za fajny pomysł.
Bronią używaną przeciwko Lechowi Kaczy
ńskiemu rzadko była satyra czy śmiech. Częściej rechot. Nawet Maria Kaczyńska przynosząca mężowi do samolotu kanapkę w reklamówce stała się obiektem rechotu. Ta sama scenka opowiadana była w ostatnich dniach jako wzruszająca, piękna, będąca dowodem miłości prezydenckiej pary.
W tym centralnie sterowanym rechocie było bardzo wiele pogardy dla zwykłych Polaków, których do tego rechotu pobudzano. Trzeba było wielkiego cynizmu, by dla politycznych celów wyzwalać z szarych ludzi najgorsze instynkty. To była próba załatwienia się z nimi jako obywatelskim podmiotem w życiu kraju. Uprzedmiotowienia ich na nowo.
To było też zaprzeczenie roli, jaką w narodzie pełnić powinna elita. Odwrotność misji inteligencji, którą jest podciąganie tych zwykłych ludzi na wyższy poziom.

Urban w masce Gombrowicza


W centrum rechotu był osobnik, którego niektórzy porównywali z Witoldem Gombrowiczem, a był co najwyżej mniej inteligentnym Jerzym Urbanem. Na marginesie tego rechotu było wszystko, łącznie z kwestionowaniem zasług opozycyjnych (!) czy kolportowaniem w internecie bzdurnych plotek na temat ojca prezydenta. Do walki z Lechem Kaczy
ńskim użyto młodzieży, przede wszystkim studentów. To było chyba największym paradoksem tej prezydentury. Bo to młodzież chcąca się kształcić mogła NAJWIĘCEJ zyskać w wyniku projektu IV RP. Bo to jej szanse rozwoju najsilniej blokowane są w postkomunistycznym państwie, gdzie wykształceni młodzi ludzie często pracują na kasie lub w ochronie, bo kariera jest dla tych z właściwej rodziny, z odpowiednimi układami, z „dojściami  do zamkniętych zawodowych korporacji.
Ile bredni upowszechniano na temat tego, jak to cały świat się śmieje z polskiego prezydenta, wiedzą najlepiej ci, którzy wyjeżdżali w tym czasie za chlebem. To tam ze zdziwieniem dowiadywali się, że dla zachodnich mediów Polska nie jest w ogóle przedmiotem tak wielkiego zainteresowania, by poświęcać jej czołówki gazet. A stanowcza polityka naszego prezydenta, rzeczywiście u niektórych wywołująca irytację, budziła też respekt i szacunek.

Był twardy tam, gdzie było trzeba

Jako prezydent Lech Kaczy
ński był zwolennikiem jak najsilniejszego związania interesów Ameryki z niepodległością Polski. To jego obóz polityczny pierwszy zgłosił na początku lat 90. (kto dziś o tym pamięta?) koncepcję członkostwa Polski w NATO i z determinacją do niej przekonywał. Polskę do NATO wprowadzili inni, którzy dołączyli do zwolenników naszej przynależności do Sojuszu później.
Prezydent Kaczy
ński odwiedzając Amerykę i spotykając się z prezydentem Bushem, podpisał z nim umowę o współpracy naukowo-technicznej. Wspierał wysyłanie do Afganistanu naszych żołnierzy. Jednym z najważniejszych czynników mających wzmocnić zainteresowanie Ameryki niepodległością Polski miała być instalacja w naszym kraju amerykańskiej tarczy. Opóźnienia w tej sprawie zawinione przez rząd konkurencyjnej partii przyczyniły się do tego, że sprawa nie została zagwarantowana za prezydentury Busha, a Obama z tarczy w Polsce zrezygnował.
Zbierzmy to w jednym miejscu. Kaczy
ński był prezydentem stanowczym tam, gdzie należało być stanowczym, i przyjaznym tam, gdzie należało być przyjaznym. Prowadził twardą politykę wobec neokolonialnych zakusów Putina. Popierał nasze uniezależnianie się od narzędzia tej imperialnej polityki - rosyjskiego gazu. Zdecydowanie bronił naszych interesów w ramach Unii Europejskiej. Jednocześnie zacieśniał nasze związki z Ameryką. Pomagał w umacnianiu się państw, które wyzwoliły się spod sowieckiego buta - zarówno w ich, jak i NASZYM interesie. Budował też przyjazne stosunki z Żydami i Izraelem (kto z młodych wykształconych o tym wie?).
Niestety, zbyt często współpracować musiał z polskimi politykami, którzy tchórzyli, gdy trzeba było się o polskie sprawy bić; ustępowali, gdy trzeba było polskie interesy negocjować; natomiast wielką twardość na pograniczu niechęci wykazywali tam, gdzie wystarczyło podać przyjaźnie dło
ń.

Testament polityczny prezydenta Kaczy
ńskiego

Twierdzę, że w latach 2005-2010 mieliśmy w Polsce prezydenta ponad stan. Ponad stan naszych elit intelektualnych, kulturalnych, biznesowych, politycznych. Naszych realnych możliwości, postkolonialnego, postkomunistycznego kraju. Ci, którzy odczuwają niedosyt, że nie udało się osiągnąć więcej, niech zadadzą sobie pytanie, gdzie bylibyśmy bez tej prezydentury.
W tym, że wybrali Go nam ludzie prości, tkwił paradoks. Ale gdy głębiej się na tym zastanowimy, dojdziemy do tego, że był to paradoks pozorny.
Co dalej z nami? Co dalej z Polską, w której przeciwnicy prezydenta przejmą teraz pełnię władzy? Co zrobi przeżywający najcięższe chwile Jarosław Kaczy
ński, którego los zachował przy życiu? Co zrobią dawni autorzy rechotu? Czy za parę tygodni nie usłyszymy spekulacji, że to prezydent zmusił pilota do lądowania i zabił polską delegację? Nie łudźmy się, po tamtej stronie siedzą nie tylko ludzie wrażliwi.
W cytowanym już naszym wywiadzie z prezydentem padły i takie słowa: „Nie mam wątpliwości, że jestem przeszkodą w odbudowie pa
ństwa, w którym wszystko, co było najgorsze w III RP, miałoby powrócić w pełnej chwale . Jak brzmią one dzisiaj? Uchylę się w tym tekście od stawiania hipotez, co dalej.
10 kwietnia 2010 r. dogoniła nas historia. Wydawało nam się, że Oświęcim i Katy
ń były dawno. PRL też coraz dawniej. Rozpoczął się nowy wiek. A my w czasach internetu i telefonów komórkowych powinniśmy o tej przeszłości pamiętać, ale jako o czymś, co wydarzyło się kiedyś. Pojawiająca się gdzieniegdzie dyskusja, czy dziś młodzież byłaby zdolna podjąć walkę, jak Ci w Powstaniu Warszawskim, to był tylko nieszkodliwy myślowy eksperyment. Tymczasem przeszłość nagle stała się teraźniejszością. Wszystko wróciło w mgnieniu oka.
Wypowiedzi, że to „drugi Katy
ń , bo znowu straciliśmy kwiat polskiej inteligencji, odruchowo uznałem za przesadzone. Bo wtedy 22 tysiące, a teraz niespełna setka... Ale po chwili dotarło do mnie - wtedy mieliśmy nasze wspaniałe przedwojenne elity. Dziś są one przerażająco nieliczne.
Polityka międzynarodowa Lecha Kaczy
ńskiego znalazła się w ostatnim czasie w odwrocie z powodu start, których powstrzymanie było ponad nasze siły. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych zdaje się jak na razie mniejszą rolę przypisywać Polsce. Niezbyt korzystny dla nas obrót wydaje się przyjmować sytuacja na Ukrainie. Zapewne dziś wspólny wyjazd pięciu przywódców do Tbilisi nie byłby możliwy.
Rzecz w tym, że jeśli zakładamy, iż nasze pa
ństwo, polska odrębność jest wartością, to nie mamy innej racji stanu niż ta, którą realizował Lech Kaczyński. Na tyle, na ile mógł, a chwilami bardziej, niż mógł, bo - jak Piłsudski z wiersza Lechonia - starał się „czynić niemożliwe . Tłumy, które wyszły w Warszawie na ulice i dachy, miały prawo czuć to samo, co zgromadzone na Polach Mokotowskich w 1935 r. Walka o przywrócenie naszej narodowej tożsamości i o poszerzanie w Polsce oraz całej naszej części Europy strefy wolności, niepodległości i szans na budowę europejskiej normalności, pozostaje politycznym testamentem Lecha Kaczyńskiego. A śmierć w smoleńskim lesie jest tego testamentu symbolem.


Piotr Lisiewicz

2010-04-14